Zombie w oparach historycznego absurdu. „Abraham Lincoln kontra zombie” (2012)
Nikt nie twierdził, że funkcja prezydenta Stanów Zjednoczonych to łatwy kawałek chleba. Od czasu do czasu trzeba zmierzyć się z tak nietypowymi zagrożeniami jak wampiry, czy hordy wygłodniałych zombie. O ile z wampirami Abraham Lincoln musiał mierzyć się w typowej hollywoodzkiej produkcji Abraham Lincoln: Łowca wampirów z 2012 roku, o tyle walka z zombie rozegrała się w mockbusterze tegoż dzieła, zresztą wyprodukowanym w tym samym roku, co oryginał.
Abraham Lincoln kontra zombie opowiada historię jednego z najbardziej znanych amerykańskich prezydentów, który, poza politycznymi talentami, potrafi także rozprawiać się z nieumarłymi. Akcja opowieści rozgrywa tuż po słynnej Przemowie gettysburskiej. Dzielny prezydent (w tej roli Bill Oberst Jr.) przewodzi tajnej misji, która musi poradzić sobie z inwazją zombie w rejonie znajdującego się na ziemiach Konfederatów fortu Pulaski. Obok nieumarłych, jej członkowie będą także musieli poradzić sobie z żołnierzami z Południa.
Jeśli spojrzeć na historyczny kontekst akcji, to okazuje się, że podejście autorów filmu do amerykańskiej historii jest bardzo swobodne. Jeden z tajnych agentów towarzyszących Lincolnowi okazuje się być późniejszym zamachowcem. Ten zresztą wie o zamachu na jego życie i wręcz informuje w finale zabójcę, gdzie będzie można go odnaleźć. Pogryziony przez zombie prezydent woli umrzeć jako człowiek, a nie potwór. Z kolei jednym z broniących fortu Pulaski żołnierzy Południa okazuje się Pat Garrett. Przystąpił do wojny, bo tak robili inni, ale niewolnicza ideologia Południa jest mu obca. Wybiera współpracę w Lincolnem, a potem, jak opowiada prezydentowi, pragnie zostać kowbojem. W 1863 roku Pat Garrett miał lat zaledwie trzynaście, a jego bogata w przygody kariera rozpoczęła się trochę później. Nie ma jednak o co kopii kruszyć, wszak to nie dokument, tylko rozrywkowe kino.
Wspomniany powyżej potencjał rozrywkowy filmu Abraham Lincoln kontra zombie jest jednak mocno ograniczony. Naciągana fabuła, drętwe dialogi oraz widoczny brak budżetu sprawiają, że film ten dobrze ogląda się jedynie po odpowiednim mentalnym przygotowaniu. Doskonale się sprawdza po ciężkim tygodniu pracy, kiedy potrzebujemy wysoce odmóżdżającej rozrywki.
Tym co dodatkowo psuje specyficzną przyjemność obcowania z Abraham Lincioln kontra zombie jest nieznośny szacunek z jakim Lincolna odnoszą się inne postaci. Nawet widok dekapitowanych zombie (one przynajmniej nie kadzą prezydentowi), powoduje mniejsze retorsje ze strony układu pokarmowego. Podobno tego typu uwielbienie dla narodowych symboli, to cecha wszystkich amerykańskich filmów. Jeśli tak, to ten jest tego zjawiska absolutnie szczytowym przejawem.
Podsumowując, nie wiem czy będę miał nieodpartą ochotę konsumować więcej tego typu tekstów kultury popularnej. Jednak tych 96 minut projekcji nie uważam za czas stracony. Wszak żeby móc docenić dobre dzieła, trzeba czasem poznać ich przeciwieństwo.
Abraham Lincoln kontra zombie (Abraham Lincoln vs. Zombie), 2012, Four Score Films, scen. Richard Schenkman, reż. Karl Hirsch Lauren Proctor, grają: Bill Oberst Jr., Jason Vail, Baby Norman, Don McGraw.
w życiu bym nie wpadła na to by to obejrzeć… ale wygląda na coś w sam raz na odmóżdżenie się po ciężkim tygodniu 😉
wypróbujemy!
Film nadaje się tylko w celach relaksacyjnych 🙂
Nie lubię tej tematyki. Zombie trzymam od siebie z daleka, chociaż była jedna książka, która mi podeszła. Nie pamiętam tytułu, ale Miry Grant bodajże. Kiedyś na ten film może się skuszę, nie chcę mówić, że nie, bo czasami ze znajomymi coś oglądam i zdaję się na nich, ale sama z siebie to raczej nie wybiorę tej produkcji, bo wolę się skupić na czymś, co dużo bardziej mnie interesuje 🙂
Nie jest to film najwyższej jakości, ale są takie dni… że można sobie pozwolić na trochę takiego kina. Szczęśliwie jest wiele lepszych filmów o zombie 🙂
Zastanawiałem się, jak to trafiło do realizacji. Potem mnie olśniło? To Ameryka i wszystko jasne. Zombie się sprzedają, żeby tak prezydenta w tą szmirę wciągnąć
A i pewnie zarobić się trochę da 🙂