Pendragon, Klub Progresja, Warszawa, 15 kwietnia 2011
Trzy lata po znakomitym albumie „Pure” ukazała się najnowsza płyta legendy rocka neoprogresywnego grupy Pendragon. 11 kwietnia trafił do sklepów krążek zatytułowany „Passion”. Zespół promował go nagraniem (nieco skróconym) This Green and Pleasant Land. Utwór ten znany jest dobrze wszystkim słuchaczom Art.Rockowego Świata. W połowie kwietnia zespół zawitał do Polski w ramach trasy promującej najnowsze wydawnictwo. W piątek 15 kwietnia muzycy pojawili się w bemowskim klubie Progresja i zagrali fantastyczny koncert.
Ale zanim członkowie zespołu pojawili się na scenie, niepodzielnie władał nią Andy Sears, wokalista znany ze współpracy z formacją Twelfth Night. Andy zaprezentował materiał z płyty „Souvenir”, na której znalazło się kilka solowych utworów muzyka oraz nowe wersje kompozycji z dorobku Twelfth Night. Koncert Andy’ego Searsa wypadł znakomicie, choć reakcja publiczności była umiarkowanie entuzjastyczna. Delikatne kompozycje Andy’ego zapewne sprawdziłyby się lepiej w bardziej kameralnej sali, mnie jednak przekonały. Zresztą im dłużej słucham „Souvenir”, tym bardziej mi się ten materiał podoba.
Punktualnie o dwudziestej pierwszej na scenie pojawili się muzycy Pendragon i utworem Passion zaczęli swój trwający prawie dwie i pół godziny występ. Kompozycja otwierająca płytę „Passion” znakomicie rozpoczęła warszawski koncert zespołu. Z nowej płyty muzycy zagrali ponadto trzy utwory: Empathy, This Green And Pleasant Land oraz Feeding Frenzy. Porywające wykonanie kompozycji This Green And Pleasant Land stanowiło zresztą, w moim przekonaniu, jeden z najpiękniejszych fragmentów piątkowego koncertu.
Muzycy zagrali także wiele utworów, których jak sami stwierdzili, jeszcze w Polsce wykonywali. Dla mnie szczególnie ważne były piosenki pochodzące z albumu „The Window of Life” wydanego w 1993 roku. Ghosts pojawiła już na początku koncertu, wprowadzając magię, która zawarta jest w muzyce pochodzącej z mojej ulubionej płyty zespołu. W repertuarze warszawskiego koncertu nie zabrakło także kompozycji, która stanowi stały element występów grupy Pendragon – Nostradamus (Stargazing). Jednak zakończenie koncertu jednym z najpiękniejszych utworów zespołu – The Last Man on Earth – było fantastyczną niespodzianką. O takim finale koncertu można było tylko pomarzyć.
Jednak publiczność nie dała zespołowi zbyt szybko zejść ze sceny. Muzycy powracali jeszcze dwukrotnie. Za pierwszym razem wykonali dynamiczną i dość mrocznie brzmiącą kompozycję Indigo. Następnie usłyszeliśmy jeszcze utwory Prayer oraz Paintbox. Na zakończenie Nick Barett (wokalista i gitarzysta), ucieszony znakomitą atmosferą, przyznał, iż był to najlepszy koncert, jaki dał w Warszawie. Zresztą wydawało się, że pozostali muzycy także doskonale się bawili.
Pendragon zafundował zebranej w bemowskim klubie Progresja publiczności fantastyczną ucztę muzyczną, którą wzbogacały wyświetlane na ekranach filmy. Zdecydowanie wzmacniały one odbiór muzyki. To był trzeci koncert tego zespołu w Progresji. Mam nadzieję, że na następny nie będzie trzeba czekać zbyt długo. Chciałbym jeszcze usłyszeć na żywo Am I Really Losing You? – utwór zamykający album „The Window of Life”. Wymarzony utwór na zamkniecie koncertu.